
Recenzenci lubują się w porównywaniu pisarzy. Jørn Lier Horst był już „norweskim Mankellem”, „drugim Nesbø” i zapewne kimś tam jeszcze. Tymczasem ja z powieści na powieść coraz bardziej przekonuję się że Horst to Horst. Owszem, raz lepszy, raz gorszy, ale generalnie to cały czas ten sam facet. Nikogo nie udaje i z nikim nie staje w zawodu. Po prostu uprawia swoją kryminalną działeczkę.