W butach Stiega Larssona (Rafał Chojnacki)

David Lagercrantz: Co nas nie zabije
David Lagercrantz: Co nas nie zabije

Stwierdzenie, że powieść „Co nas nie zabije” była jedną z najbardziej oczekiwanych książek 2015 roku, to eufemizm. Odkąd trylogia „Millennium” Stiega Larssona stała się dla szwedzkiego wydawnictwa Norstedts kurą, znoszącą złote jajka, wiadomo było, że jeżeli kiedykolwiek powstanie jej kontynuacja, z marszu stanie się bestsellerem.

Początkowo wielu fanów oryginalnej serii wierzyło, że stanie się tak za sprawą notatek Larssona i pozostawionych przez niego fragmentów i szkiców, które mają być podobno w posiadaniu wieloletniej partnerki twórcy „Millennium”. Kiedy jednak okazało się, że porozumienie między nią, a spadkobiercami – ojcem i bratem Larssona, z którymi pisarz nie utrzymywał zbyt częstych kontaktów – jest niemożliwe, sprawa powstania ewentualnej kontynuacji stanęła pod znakiem zapytania. Kiedy więc ogłoszono, że czwarty tom jednak powstanie, a jego autorem będzie David Lagercrantz, wiadomość ta wzbudziła liczne kontrowersje. Oczywiście wydawnictwo w porozumieniu ze spadkobiercami pisarza miało prawo powierzyć tą rolę komukolwiek, jednak media i wielu fanów „Millennium” nie pozostawiło na kontynuatorze suchej nitki. Pojawiły się barwne frazy o „tańcu na grobie Larssona” czy „bezczeszczeniu jego spuścizny”, zaś sam Lagercrantz został okrzyknięty „literackim najemnikiem”. Nie zmieniło to jednak faktu: zarówno zwolennicy decyzji o kontynuacji serii, jak i jej przeciwnicy, niewątpliwie będą chcieli przekonać się co pozostało ze stworzonego przez szwedzkiego dziennikarza świata, w którym sensacyjna fabuła i kryminalna intryga przecinały się z celnie wymierzoną krytyką społeczną. Wszak to właśnie powieści Larssona w dużej mierze odpowiadają za to, co możemy dziś określić jako modę na skandynawską powieść kryminalną.

Stwierdzenie, że powieść „Co nas nie zabije” była jedną z najbardziej oczekiwanych książek 2015 roku, to eufemizm. Odkąd trylogia „Millennium” Stiega Larssona stała się dla szwedzkiego wydawnictwa Norstedts kurą, znoszącą złote jajka, wiadomo było, że jeżeli kiedykolwiek powstanie jej kontynuacja, z marszu stanie się bestsellerem. Początkowo wielu fanów oryginalnej serii wierzyło, że stanie się tak za sprawą notatek Larssona i pozostawionych przez niego fragmentów i szkiców, które mają być podobno w posiadaniu Evy Gabrielsson, wieloletniej partnerki twórcy „Millennium”. Kiedy jednak okazało się, że porozumienie między nią, a spadkobiercami – ojcem i bratem Larssona, z którymi pisarz nie utrzymywał zbyt częstych kontaktów – jest niemożliwe, sprawa powstania ewentualnej kontynuacji stanęła pod znakiem zapytania. Kiedy więc ogłoszono, że czwarty tom jednak powstanie, a jego autorem będzie David Lagercrantz, wiadomość ta wzbudziła liczne kontrowersje. Oczywiście wydawnictwo w porozumieniu ze spadkobiercami pisarza miało prawo powierzyć tą rolę komukolwiek, jednak media i wielu fanów „Millennium” nie pozostawiło na kontynuatorze suchej nitki. Pojawiły się barwne frazy o „tańcu na grobie Larssona” czy „bezczeszczeniu jego spuścizny”, zaś sam Lagercrantz został okrzyknięty „literackim najemnikiem”. Nie zmieniło to jednak faktu: zarówno zwolennicy decyzji o kontynuacji serii, jak i jej przeciwnicy, niewątpliwie będą chcieli przekonać się co pozostało ze stworzonego przez szwedzkiego dziennikarza świata, w którym sensacyjna fabuła i kryminalna intryga przecinały się z celnie wymierzoną krytyką społeczną. Wszak to właśnie powieści Larssona w dużej mierze odpowiadają za to, co możemy dziś określić jako modę na skandynawską powieść kryminalną.

Żeby oddać sprawiedliwość książce, trzeba odciąć kwestie literackie od zwykłej moralności, która kazałaby nam stanąć po stronie Evy Gabrielsson, wspominającej o Stiegu, który na wieść o kontynuacji jego dzieła miałby przewracać się w grobie. Powieści Lagercrantza należy się rzetelna ocena, zarówno jako osobnemu dziełu, jak i jako kolejnej części serii. Dlatego właśnie o wiele lepiej byłoby, gdybyśmy myśleli o niej jak o odcinku serialu, którego kolejne odsłony tworzą nowi scenarzyści. Dużo łatwiej przyjdzie nam wówczas rzetelna ocena dzieła.

Już pierwszy rzut oka na początek książki mówi nam, że mamy do czynienia z utworem w stu procentach zależnym od poprzednich tomów, ze szczególnym uwzględnieniem powieści „Dziewczyna, która igrała z ogniem” i „Zamek z piasku, który runął”. Choć wydarzenia opisane w powieści „Co nas nie zabije” rozgrywają się kilka lat później, to właśnie śmierć Zalachenki, byłego sowieckiego superszpiega i rozbicie tzw. Sekcji, działającej wewnątrz Säpo, szwedzkiej służby bezpieczeństwa, stały się punktem wyjścia do stworzenia nowej intrygi kryminalnej. Oczywiście książkę Lagercrantza można czytać nie znając wcześniejszych tomów „Millennium”, autor radzi sobie z tym za pomocą prostych retrospekcji, które są jednak na tyle krótkie, że nie przeszkadzają w lekturze. Pojedyncze zdania, wrzucone tu i tam właściwie rozwiązują sprawę.

Podobnie jak w przypadku drugiego i trzeciego tomu serii, mamy tu do czynienia z kryminalno-sensacyjną fabułą, w której również obecne są wątki szpiegowskie, z tą różnicą, że tym razem mamy do czynienia z zaawansowanym szpiegostwem przemysłowym. Intryga zawiązana jest wokół osoby genialnego szwedzkiego informatyka, profesora Fransa Baldera i jego autystycznego syna Augusta. Wynalazkiem Szweda, pracującego nad sztuczną inteligencją, zainteresowane są służby wywiadowcze i organizacje przestępcze. Jego nietuzinkowy umysł zwraca również uwagę Lisbeth Salander, która nawiązuje z nim kontakt. Kiedy z kolei obawiający się o swoje życie Balder kontaktuje się z Mikaelem Blomkvistem z redakcji czasopisma „Millennium”, czytelnik czuje się, jakby wreszcie spotkał starych znajomych. Oczywiście w ślad za Blomkvistem na scenie musi pojawić się Erika Berger, a tropem Salander po raz kolejny rusza komisarz Bulbanski, choć tym razem to nie ona sama jest celem szwedzkiej policji.

Na uwagę zasługuje organizacja przestępcza, z którą muszą zmierzyć się Mikael i Lisbeth. Jest ona prowadzona przez piękną i bezwzględną kobietę, znaną w kręgach przestępczych jako Thanos. Jej prawdziwa tożsamość i rola, jaką w jej historii odgrywa Salander, to jeden z najciekawszych wątków powieści. Lagercrantz wykorzystał jeden z sygnalizowanych przez Larssona motywów, którego twórca „Millennium” nie zdążył rozwinąć, a który zapowiadał się bardzo ciekawie.

Jeżeli miałbym wskazywać na różnice między nowym tomem serii, a oryginałami, przede wszystkim skrytykowałbym uproszczenie konstrukcji psychologicznej bohaterów. Za sprawą filmów stali się oni nieco bardziej jednowymiarowi i można odnieść wrażenie, że kontynuacja bardziej odnosi się do konstrukcji psychologicznych, które funkcjonują w popkulturze, niż do tego co rzeczywiście znajduje się w powieściach Larssona. Niestety dotyczy to również centralnych postaci. Blomkvist nie jest już podstarzałym Piotrusiem Panem i kiedy uwodzi go tajemnicza piękność, potrafi się jej oprzeć. Największą metamorfozę przechodzi jednak Salander. Pierwsza sprawa dotyczy jej umiejętności hakerskich. W powieściach Larssona nazywano ją wprawdzie genialną hakerką, ale znawcy tematu wskazywali, że w gruncie rzeczy korzystała ona w dużej mierze z programów i urządzeń stworzonych przez innych. Tymczasem w „Co nas nie zabije” jest niekwestionowaną liderką, przy której bledną umiejętności wszystkich innych członków nieformalnej grupy Hackers Republic, a Plague, bez pomocy którego jeszcze kilka lat temu nie byłaby w stanie złamać prostych zabezpieczeń telefonicznych, jest dziś pod wielkim wrażeniem jej możliwości. Oczywiście można to złożyć na karb tego, że minęło kilka lat, a sama Salander miała w tym czasie sporo czasu na zapoznanie się z niekonwencjonalnymi rozwiązaniami współczesnych matematyków (sygnalizowanymi już przez Larssona), ale już retrospekcje opisujące jak małoletnia dziewczynka włamuje się do komputera ojca lub dokonuje hakerskich ataków ze szkolnego komputera, to wierutna bujda i za nią należy się Lagercrantzowi kilka recenzenckich klapsów. Jeszcze dziwniejsze jest to, że Lisbeth, choć oczywiście już wcześniej była dobrze wyćwiczona i obeznana z bronią palną, w nowym tomie bez zastanowienia strzela do ludzi. Warto przypomnieć, że w oryginalnej trylogii Larssona „dziewczyna z tatuażem” nikogo nie zabija. Owszem, spuszcza manto kilku osobom, przyczynia się też bezpośrednio do śmierci swego brata, zwyrodnialca Niedermana, ale ani razu nie pociąga za spust. Nie jestem pewien czy ta zmiana mi się podoba.

Oczywiście oprócz różnic są również liczne podobieństwa. Mimo drobnych zmian, postacie są w pełni rozpoznawalne, a ich motywacje pozostają niezmienione. Poza tym tak samo jak Larsson, Lagercrantz postanowił przemycić w swojej powieści sporo rzetelnej wiedzy. Poszedł tropem, który twórca serii zasygnalizował już wcześniej. Obok obszernych informacji społecznych i ekonomicznych Larsson poświęcił sporo miejsca rozważaniom na temat zaawansowanych teorii matematycznych. Wszyscy, którzy znają powieść Lagercrantza „Grzech pierworodny w Winslow” nie będą zaskoczeni, że właśnie tą drogę wybrał autor nowego tomu „Millennium”.

Często wspominano o tym, że zarówno seria, jak i główna bohaterka, są bardzo komiksowe. Tym razem jest to jeszcze bardziej widoczne, ponieważ fabuła zawiera zabawną grę z tą konwencją. Bezpośrednie nawiązania do postaci z uniwersum Marvela są sympatycznym puszczeniem oka do wszystkich tych, którzy w dzieciństwie zaczytywali się w komiksach o superbohaterach. Teraz nie mamy już złudzeń, że postać Salander jest postmodernistycznym przejawem popkultury. Mamy dowód na to, że to ikona, która powstała z przetworzenia innych ikon.

W odróżnieniu od Larssona, Lagercrantz nie jest tak bardzo zaangażowanym społecznie autorem. Gdyby tą samą fabułę opisywał twórca „Millennium” pojawiające się w powieści NSA (National Security Agency) zostałoby zapewne potraktowane z dużo mniejszą łagodnością. Wszak ta amerykańska agencja od lat jest solą w oku wszystkich ceniących sobie wolność, zwłaszcza w internecie. Z drugiej jednak strony można też uznać, że nowy autor wykorzystał sposób stworzony przez Larssona, który nie potępił działań Säpo, a jedynie wskazał na czarne owce w stadzie. Lagercrantz zrobił to samo z NSA.

Chociaż osobiście wolałbym, żeby nowa powieść nawiązywała raczej do mrocznej atmosfery pierwszego tomu serii, muszę przyznać, że „Co nas nie zabije” nie zawiodła moich oczekiwań. Mimo zmian związanych z osobowością nowego autora, świat stworzony przez Larssona nadal jest w tej książce dobrze widoczny. Jeżeli się nad tym lepiej zastanowić, okaże się, że nie ma w tym niczego dziwnego, wszak już od dawna Lagercrantz uważany jest za pisarza, który świetnie potrafi wejść w „cudze buty”. Wystarczy porównać wspomniany już „Grzech pierworodny…” ze stworzoną przez niego biografią pisarza Zlatana Ibrachimovica, by stwierdzić, że w obu przypadkach mamy do czynienia z zupełnie różnymi językami, na pierwszy rzut oka nie mającymi ze sobą wiele wspólnego. W premierowej recenzji szwedzkiego wydania nowego tomu „Millennium” profesor Johan Svedjedal twierdzi nawet, że podczas lektury nie czuje się, że na grzbiecie znajduje się nazwisko Lagecrantz. Ja jednak byłbym bardziej ostrożny niż szwedzki literaturoznawca. Uważam, że mamy do czynienia z autorskim dziełem, które przedstawia po prostu świat Larssona widziany nowym okiem.

Oczywiście premierze „Co nas nie zabije” towarzyszą spekulacje dotyczące ewentualnych kolejnych tomów serii. Oficjalnie nic się jeszcze na ten temat nie mówi, ale zapewne wiele zależy od odbioru tej powieści. Jeśli jednak kolejne książki miałyby być pisane na podobnym poziomie, nie miałbym nic przeciwko temu, by za kilka lat przeczytać ponownie o losach Salander i Blomkvista.

Autor: Rafał Chojnacki

David Lagercrantz, Co nas nie zabije, Czarna Owca, Warszawa 2015.

Dodaj komentarz