Nowe powieści Jørna Liera Horsta patrafią zaskoczyć czytelnika. Nie rezygnując z realistycznej stylistyki, pełnej policyjnych narad i żmudnych dochodzeń, potrafi on coraz lepiej wpleść fabułę trzymającą w napięciu jak dobry thriller. Tak jest i tym razem. Powieść, opisująca polowanie na zbiegłego z więzienia mordercę, mimo że nie ma w niej wielu pościgów i strzelanin, trzyma w napięciu praktcznie od pierwszej do ostatniej strony.
Sprawność, z jaką Horst skonstruował tak niebanalną fabułę, może zrobić wrażenie nawet na wytrawnym czytelniku kryminałów.
Cała historia zaczyna się od wizji lokalnej, podczas której morderca, który miał wskazać miejsce ukrycia zwłok, ucieka. Choć media robią wokół tej sprawy wiele szumu, policja nie panikuje. Okazuje się, że możliwość ucieczki skazańca była brana pod uwagę, a nawet, że policja po cichu liczyła na to, że spróbuje on uciec. Chodziło bowiem o to, by schwytać jego wspólnika, którego przez wiele lat nie udało się zidentyfikować. Uciekinier ma mieć przy sobie ukryty nadajnik GPS, dzięki czemu policja może go w każdej chwili złapać. A przynajmniej tak ma to wyglądać w teorii… Szybko okazuje się, że dobre chęci to za mało.
Horstowi najwyraźniej spodobało się takie łączenie thrillera z kryminałem. To paradoksalne, ponieważ jego bohater staje się coraz starszy, a akcji wokół niego coraz więcej. Z drugiej jednak strony można to zrzucić na karb zmieniającego się świata i wymagań, jakie stawia on wszystkim, w tym również starzejącym się policjantom. Dla czytelnika oznacza to trochę więcej rozrywki i mniej miejsca na jakąś głębszą analizę psychologiczną czy społeczną które jednak wcześniej się u Horsta trafiały. Nie jest to jednak zarzut. Nie każdy autor musi uprawiać prozę społecznie zaangażowaną. Jeżeli Horst lepiej czuje się w takiej fabule, powinien kontynuować. Wiele wskazuje na to, że raczej zyska dzięki temu, niż straci czytelników.
Autor: Rafał Chojnacki
Jørn Lier Horst, Zła wola, Smak Słowa, 2020.