To co proponuje nam w tej niegrubej książeczce Jørn Lier Horst, to z jednej strony zabawa pewną konwencją – mamy tu historię szkatułkową – z drugiej zaś okazja do przyjrzenia się jak zmieniły się metody działania policji na przestrzeni ostatnich 30 lat.
Oto bowiem William Wisting, bohater serii kryminałów Horsta, opowiada studentom szkoły policyjnej o swojej pierwszej sprawie o morderstwo, która zaczęła się zimą 1983 roku.
Jest to klasyczna kryminalna zagadka z czasów sprzed wszechobecnych telefonów komórkowych. Gdyby dodać do niej szczyptę humoru, mogłaby się kojarzyć z powieściami Ryszarda Ćwirleja. Oto bowiem mamy do czynienia ze śledztwem prowadzonym przez młodego policjanta, nieco poza głównym nurtem śledztwa. Na dodatek trafia przy okazji na zagadkę jeszcze starszą, która jest okazją do sięgnięcia w przeszłość.
Jako że „Gdy mrok zapada” napisał autor, który ma już spore doświadczenie pisarskie, nie mamy tu do czynienia z naiwnością debiutanta. Horst dobrze wykorzystuje wszystkie atuty, jakie daje mu osadzenie akcji w przeszłości, z młodym, dociekliwym żółtodziobem w roli głównego bohatera. Dzięki temu otrzymaliśmy klasyczną formułę powieści policyjnej, w nowym wydaniu.
Choć objętościowo książka nie robi wielkiego wrażenia, to jednak warto do niej sięgnąć. Horst udowadnia że jest mistrzem w opowiadaniu kryminalnych historii. A że robi to niekiedy zwięźle? Wielu czytelników zmęczonych pisarską rozwlekłością niektórych konkurentów tego norweskiego pisarza, zapewne weźmie to za dobrą monetę.
Jørn Lier Horst, Gdy mrok zapada, Smak Słowa, 2016.
Autor: Rafał Chojnacki